Perugia – Bellaria
Chcesz wesprzeć naszego bloga? Postaw nam wirtualną kawę!
Z Perugii wyjeżdżamy wcześnie rano, jak zawsze. Pierwsze miasto jakie dziś zwiedzamy to Asyż, więc też dobrze być tam wcześnie, żeby zdążyć przed tłumem pielgrzymów i turystów. Pogoda dziś już nie dopisuje – jest chłodno i okazjonalnie siąpi deszcz. Dach mamy więc na razie rozłożony. Znajdujemy parking pod górą, na której mieści się Asyż. Na sam widok tego ile mamy do przejścia już mi się nie chce. Ale ruszamy. Prawie godzina spaceru wśród drzew i pod górę i jesteśmy w mieście. Wchodzimy do kościoła Św. Francziska i zwiedzamy jego wnętrze. Kościół jest podzielony na górną i dolną bazylikę. Ta pierwsza nie robi na mnie szczególnego wrażenia, za to druga – tak. W bazylice dolnej panuje grobowy klimat, którego dotychczas nie spotkałem w kościołach. Wykończenie z surowej cegły, niska temperatura i spokój robią wrażenie. Chwilę później słychać rozpoczynającą się włoską mszę. Dźwięk tego języka w kościele dopełnia całego obrazu dawnych lat.
Od bazyliki wspinamy się w górę miasta i szukamy miejsca na kawę. Podoba nam się kawiarenka przy której jest stolik z widokiem na zieloną okolicę – niestety kelnerzy mówią, że jeszcze zamknięte. Idziemy więc dalej i docieramy do placu ratuszowego, w którym odnawiamy energię kawą przy kontuarze w małej knajpce. Przy placu oglądamy świątynię Minerwy przerobioną na kościół.
Wracamy do auta, więc tym razem czeka nas zejście – tym razem trochę krócej niż godzina i można jechać. Pogoda wciąż kiepska, dach wciąż zamknięty. Jedziemy do Gubbio gdzie deszcz siąpi już bardzo mocno. Gubbio to też średniowieczne miasto, w którym pełno jest kamiennych budynków. Jednak wygląda inaczej niż miasta toskańskie – jest bardziej szare – widać to głównie na dachach.
Po Gubbio wybieramy się do Urbino. Na początek udajemy się do pierwszego lepszego baru na kawę. Jak zwykle dobrą. Jednak miejsce, w którym ją pijemy nie jest za ciekawe. To zwykły bar. A sama toaleta wręcz przeraża. Sedes z dolnopłukiem za sidingowymi drzwiami. Umbria cały czas nie rozpieszcza nas pogodą. W Urbino mamy wrażenie, że okiennice mają ustalone z góry kolory – w części dzielnic są jasno niebieskie a w części żółte – żadnych odstępstw. Nieco gubimy się w labiryncie uliczek i przez chwilę nie wiemy jak wrócić do samochodu.
Jedziemy teraz do San Leo – twierdzy położonej na wysokiej skale. Do miasta prowadzi mostek na którym po obu stronach wiszą na barierkach kwiaty w doniczkach. Jesteśmy zaskoczeni, że możemy przejechać autem przez mury miasta i samo centrum. Samo miasto jest malutkie i nie wygląda na to, że odwiedza go wielu turystów. Ale warto San Leo zobaczyć – ma średniowieczny charakter i piękne widoki, które zawdzięcza wysokiemu położeniu.
Następne w kolejce jest San Marino. GPS nas prowadzi przez wąskie na jeden samochód wiejskie uliczki, jednak docieramy do San Marino szybko i bez problemów. W mieście wita nas mgła i tak jak na początku naszej wyprawy widoki mamy mocno ograniczone. Dlatego skupiamy się na obejrzeniu miasta i tego, co przyciąga tu najwięcej turystów – niskich cen. Jest tu taniej o około 20% niż we Włoszech. Praktycznie na wszystkim. Opłaca się także zatankować. Zaskakują napisy w dwóch językach – włoskim i rosyjskim.
Jest już ciemno jak wyjeżdżamy z San Marino i jedziemy w kierunku Rimini. W Rimini mamy zamiar zjeść w polecanej przez przewodnik kulinarny knajpie Pesce Azzurro. To knajpa, w której płaci się 13€ i dostaje się sześcioczęściowe danie złożone z ryb i owoców morza. Każdego dnia inne i świeże. Nam się m. in. trafiły małże, sałatka z tuńczyka, sardynki i zrazy z dorsza. Ilość jest ciężka do przejedzenia, na szczęście wina i wody można pić do woli. Z Rawenny jedziemy do Bellarii, gdzie dziś śpimy. Hotel nie jest zbyt przyjemny (najdziwniejszy jest prysznic, który jest kratką odpływową na środku łazienki i słuchawką wystającą ze ściany. Idziemy więc na plażę z winem i kocem. Dziwimy się, że plaże o tej porze (23:00) są praktycznie puste. Jedynie dwóch facetów z wykrywaczami szuka zarobku. Dopijamy wino, wracamy do hotelu i idziemy spać.
3 września 2014 Tagi: asyż, emilia-romania, gubbio, mazda, mazda mx-5, san leo, san marino, umbria, urbino, włochy Wyprawa: Kabrioletem przez Włochy