Włoskie jeziora – w kierunku Alp
Chcesz wesprzeć naszego bloga? Postaw nam wirtualną kawę!
Po raz kolejny jedziemy do Włoch. Zwiedzimy podobne regiony, co poprzednim razem, jednak będzie ich trochę mniej. Nie odwiedzamy jednak tych samych miejsc, a motywem przewodnim tegorocznej wyprawy są jeziora, bo przez dwa tygodnie zobaczymy ich aż sześć.
Ruszamy około 10 z Wrocławia. Tym razem podróżujemy większym wozem, do którego wszystko wydaje się mieścić, więc nie mamy problemu z pakowaniem. Jak człowiek przeskakuje z roadstera do kombi, to bagażnik wydaje mu się być niczym kuferek Rincewinda – bezkresny.
Początkowo podróż przebiega spokojnie. Na ósemce jest umiarkowany tłok, ale jedziemy płynnie. W okolicach Kłodzka sytuacja zmienia się diametralnie. Korek zarówno w stronę samego Kłodzka, jak i Kudowy. Szybko znajdujemy objazd z pomocą Google Maps i udaje się nam większość zatoru ominąć, jednak na objazdach tracimy około godzinę. Zameldowanie mamy do godziny 21:00, więc musimy pożegnać się z planowanym obiadem w Moritzu w Ołomuńcu. Droga za granicami Polski jest bardzo spokojna, jednak na autostradach, zarówno czeskich jak i austriackich pełno jest remontów i zwężeń przez co znaki ograniczające prędkość często pokazują 80. Gdy już nie wytrzymujemy z głodu, zajeżdżamy na szybkie, lokalne austriackie jedzenie – McDonalds, a chwilę przed granicą z Włochami tankujemy auto do pełna.
Czas nagli, więc znów jedziemy autostradą i na miejsce dojeżdżamy około 21:10. Tak jak rok temu nocujemy w agroturystyce u Ingrid, której gościnność zapadła nam w mocno w pamięci. Jesteśmy bardzo zaskoczeni, bo dziś jest tyle gości, że ciężko zaparkować samochód. Okazuje się, że większość ludzi przyjechało tu na kolację – czego dowiadujemy się od sympatycznego Włocha, który pyta czy może nas zastawić, ale nie na długo, bo przyjechał tu tylko zjeść.
Ingrid na nasz widok się uśmiecha i mówi „I remember you! You brought me a smoked cheese!”. Jak widać oscypek zrobił wrażenie nawet we Włoszech, które z produkcji serów słyną. Ingrid daje nam klucz do pokoju i mówi, że przed północą nie mamy co się kłaść spać, bo będzie głośno. Nam jednak nie spanie a jedzenie w głowie. Restauracja jest pełna gości, więc na wolny stolik musimy chwilę poczekać. Gdy pojawia się wolne miejsce, to zajmujemy je i zamawiamy frikę z polentą oraz gulaszem z polentą. Smakują świetnie, zupełnie jak rok temu, a karafka wina pozwala się rozluźnić po długiej jeździe.