Wokół Prato Carnico
Chcesz wesprzeć naszego bloga? Postaw nam wirtualną kawę!
Widok z okna mamy niemal identyczny, jak dwa lata temu. Sielankowy alpejski pejzaż urzeka tak samo jak za pierwszym razem. Ponownie wita nas zapach porannej kawy, gdy ruszamy na śniadanie. Zupełnie jakbyśmy przeżywali déjà vu. Jednak nie wszystko jest takie same, bowiem Ingrid pojawia się z młodym człowiekiem na rękach i pyta – „Do you know this guy?”. To jej synek, który wygląda na niespełna roczek i ma na imię Tony. Na widok dziecka trójka Włochów w wieku na oko 50+ wpada w zachwyt. Ingrid nie widzi problemu, żeby przekazać dziecko w ręce jednej z kobiet. Na tyle jest to dla niej normalne, że znika na kilka minut za drzwiami kuchni, jakby zapominając o tym, że zostawiła synka zupełnie obcej osobie. My natomiast ponownie cieszymy się strudlem i sucharami z pysznym swojskim masłem, a po śniadaniu ruszamy w drogę. Pierwszy punkt wyprawy to San Daniele, które słynie z delikatnej szynki prosciutto.
Venzone
Jednak po drodze do San Daniele mijamy otoczone długim szarym murem miasteczko i postanawiamy zobaczyć, jak wygląda z bliska. Jak się okazuje, nazywa Venzone i jest urocze. Wewnątrz murów, zaraz za wejściem, znajdują się ruiny starego kościoła, a kawałek dalej niewielki plac z fontanną i ratuszem. Miasteczko jest pięknie położone – z prawie każdego miejsca widać otaczające je Alpy, które dzisiaj są nieco zachmurzone.
Odwiedzamy sklep, który ma wystawę w lawendowym kolorze. Wszystko jest tam lawendowe, drzwi, okiennice a nawet dwa rowery stojące obok. W środku sympatyczny sprzedawca zaprasza nas do spróbowania produktów z lawendą – bezy, czekolady oraz grissini. Okazuje się, że miasto słynie z uprawy lawendy i dodawania jej do przeróżnych produktów. Ma też nalewkę lawendową i olejki eteryczne. Po rozmowie i zakupach oglądamy jeszcze kościół i ruszamy w dalszą drogę.
San Daniele del Friuli
San Daniele wita nas deszczem. Na szczęście znajdujemy parking blisko Casa delle Prosciutto. Na miejscu zamawiamy degustacyjny talerz prosciutto z melonem, suszonymi pomidorami i serami. W ramach coperto na stole pojawia się próbka pieczywa robionego na miejscu. Prosciutto jest zupełnie inne niż to, które znamy z polskich sklepów. Jest słodkie, cieniutko pokrojone i na tyle delikatne, że nie wymaga długiego przeżuwania, a nawet rozpada się przy delikatnym rozciągnięciu plastra.
Spilimbergo
Po San Daniele odwiedzamy Spilimbergo. To malutkie miasteczko, w którym rozwijała się sztuka układania mozaik, choć trzeba przyznać, że bardziej w oczy rzucają się tu malowidła ścienne. Zwiedzamy zamek, katedrę i Palazzo di Sopra. Nasze zwiedzanie ma miejsce w czasie sjesty i w okolicach głównych zabytków nie ma żywej duszy. Jedyne dźwięki jakie docierają do naszych uszu to odgłos przelatującej muchy oraz szum wody płynącej w kanalizacji…
Lago di Sauris
Kolejny punkt naszej wyprawy to jezioro Sauris. A w zasadzie zalew, bo zbiornik jest sztuczny. Trasa, którą podążamy bywa miejscem Giro d’Italia i na murach chroniących przed osuwaniem terenu pojawiają się napisy dopingujące zawodników. Droga do zalewu jest kręta i prowadzi przez przełęcz Rest (1052 m. n.p.m.). Podczas wspinania się w górę pogoda stopniowo pogarsza się. Początkowo robi się jedynie pochmurno, ale chwilę później pojawia się deszcz, który nie pomaga pokonywaniu ostrych zakrętów. Droga jest na tyle ciasna, że dwa mijające się auta muszą zjechać na pobocze.
Nagrodą za pokonanie blisko 40 zakrętów jest widok na piękne turkusowe jezioro oraz przejazd przez tamę, która się na nim znajduje. Podoba się nam także wydrążony w skałach tunel, który po zmierzchu wygląda jak wrota piekieł.
Dalsza droga to już powrót do Ingrid. Ponownie wspinamy się w górę, ale serpentyn jest już mniej i droga jest bardziej przejrzysta, bo nie otaczają nas drzewa. Jednak 10 km przed naszym celem pojawia się przeszkoda, na tyle poważna, że nie wiadomo, czy w ogóle dziś dojedziemy na miejsce. Kamienie osunęły się na drogę i kompletnie ją zablokowały. D. próbuje się dogadać z parą Włochów i okazuje się, że pomoc została już wezwana. Jednak ile potrwa nasze czekanie – nie wiadomo. Może godzinę, może dwie… Jeden z samochodów po chwili rezygnuje. My mając w perspektywie jazdę na około przez blisko 70 km z podobnymi zakrętami jak wcześniej postanawiamy czekać. Na szczęście po niecałej godzinie pojawia się spychacz i „ekipa sprzątająca” i wkrótce ruszamy w drogę.
Na miejscu, mino późnego przybycia gospodarze litują się nad nami i przygotowują nam kolację i podają wino. Po tym idziemy do pokoju i padamy ze zmęczenia.
21 sierpnia 2016 Tagi: alpy, bmw, prato carnico, prosciutto, san daniele, włochy Wyprawa: Włoskie jeziora