Budapeszt – dzień drugi
Chcesz wesprzeć naszego bloga? Postaw nam wirtualną kawę!
Dzisiejszy dzień rozpoczynamy od zwiedzania węgierskiego parlamentu (Zgromadzenie Narodowe), który mieści się w neogotyckim budynku. Oprócz obejrzenia z zewnątrz tego wielkiego gmachu chcemy też zobaczyć go od środka. Niestety na miejscu okazuje się, że najbliższa grupka z przewodnikiem w języku angielskim wejdzie dopiero za dwie godziny. Szukamy więc jakiegoś miejsca na poranną kawę.
Wędrując pobliskimi ulicami trafiamy do kawiarenki, która mieści się w secesyjnej kamienicy i współdzieli lokal z antykwariatem, co tworzy przyjemny klimat.
Kręcimy się po okolicy i podziwiamy secesyjny budynek poczty.
Mamy jeszcze sporo czasu, więc uderzamy do Gerbeaud, najstarszej cukierni w Budapeszcie.
Wracamy do parlamentu i ustawiamy się w kolejce do wejścia na najbliższą godzinę. Chwilę później pojawia się pani przewodnik i po angielsku zaczyna opowiadać nam o budynku, jego historii i architekturze. Najbardziej w pamięci zapada nam fakt, że sporo zdobień pokrytych jest cienką warstwą złota, która w sumie waży około 40kg.
Po wyjściu z Parlamentu idziemy jeszcze obejrzeć dwa pomniki – pierwszy od frontu gmachu, który upamiętnia miejsca po pierwszych kulach wystrzelonych w powstaniu węgierskim w 1956 roku. W miejsca dziur po nabojach znajdują cię teraz stalowe kule.
Drugi pomnik to szereg stalowych butów umieszczonych na brzegu Dunaju, na oko jest ich kilkadziesiąt. Pomiędzy butami leżą zasuszone kwiaty. W przewodniku czytamy, że to pomnik ku pamięci Żydów mordowanych w czasie II Wojny Światowej. Naziści najpierw ustawiali ich na brzegu, następnie kazali zdjąć buty a potem strzelali w tył głowy i zsuwali ciała do Dunaju.
Oddalamy się od parlamentu i ruszamy na wystawę węgierskiego fotografa André Kertésza, do muzeum fotografii.
Kolejna wystawa węgierskiego fotografa, którą odwiedzamy to Capa in Color w Capa Center.
Po zejściu z góry szukamy jakiejś restauracji na obiad, jednak jesteśmy już zmęczeni węgierskimi daniami, które są zdecydowanie za duże i zbyt ciężkie dla żołądka. Udajemy się więc do chińskiej knajpy.
Ostatni miejsce, które dziś odwiedzamy to okolice pomnika Millenium i kąpieliska termalnego Széchenyi. Mamy do przejścia kilka dobrych kilometrów, ale nie poddajemy się jak wczoraj. Po ponad godzinnej wędrówce docieramy na miejsce. Podziwiamy tam pomnik zbudowany z okazji 1000-lecia istnienia państwa oraz architektoniczny misz-masz, w postaci zamku, który początkowo został postawiony jako kartonowa prowizorka ale tak się spodobał mieszkańcom, że postawiono taką samą stałą konstrukcję. Zaglądamy też do kąpieliska termalnego Széchenyi w poszukiwaniu wody leczniczej, którą chcielibyśmy spróbować. Nie decydujemy się na kąpiel tutaj. Tę przyjemność zostawiamy sobie na jutrzejszy poranek.
Ostatnie zaskoczenie tego wieczoru czeka nas w trakcie wizyty w supermarkecie. Otóż na Węgrzech wciąż można kupić solone chipsy Chio i kompot wiśniowy w słoiku.
26 sierpnia 2015 Tagi: budapeszt, mazda, mazda mx-5, muzeum fotografii, secesja, węgry Wyprawa: Drogą węgierskiego wina i folkloru