Florencja – San Gimignano
Chcesz wesprzeć naszego bloga? Postaw nam wirtualną kawę!
Rano znów ruszamy do centrum Florencji, żeby zwiedzić kopułę Duomo di Firenze. Podjeżdżamy autem na ten sam co wczoraj parking na Piazalle Michelangelo i schodzimy w kierunku starego miasta. Jest jeszcze przed 9:00. Przechodzimy przez Ponte Vecchio, gdzie pierwsi złotnicy dopiero co otwierają swoje sklepiki. Przechodzimy obok lodziarni, w której widać nienapoczęte jeszcze miski z różnymi smakami. Wszyscy poruszają się bez zbędnego pośpiechu, jak to we Włoszech.
Dochodzimy do katedry. Widać turyści wstają wcześnie, bo kolejka do wejścia na kopułę liczy sobie około 30 osób. Niestety strażnicy wpuszczają tylko małymi grupkami, więc spędzamy w kolejce blisko pół godziny. W międzyczasie drażni nas kolejna żebraczka, która jest bardzo natrętna. Ktoś jej daje parę centów a ta trzęsie kubkiem i mówi, że mało. Ja staram się ignorować, a ta stoi dalej. Mówienie po polsku często pomaga, ale nie w tym przypadku. W końcu po dłuższym ignorowaniu odchodzi a my po kolejnych kilku minutach zostajemy wpuszczeni na schody. Wdrapujemy się na górę, przemieszczamy się po wewnętrznym łuku kopuły a następnie wchodzimy na kolejne schody. W międzyczasie czekamy bo musimy najpierw puścić wszystkich wracających. Jest bardzo wąsko, duszno i brzydko. Mury są bardzo gęsto zapisane tekstami w stylu „Byłem tu…”. A co kilkanaście schodów powszechnie ignorowana tabliczka „Nie pisać po murach”.
W końcu dochodzimy na samą górę. Mimo, że z dołu kopuła wydaje się być położona niżej niż dzwonnica Giotta to w rzeczywistości jest inaczej. Stąd widać wyraźnie, że szczyt Campanile jest położony odrobinę niżej. Z tej strony Florencja również prezentuje się bardzo urokliwie a sama kopuła też robi wrażenie. Od razu przypomina się Assasin’s Creed II.
Wejście i zejście były tak męczące, że na koniec trzęsły nam się nogi. Przed nami jednak jeszcze powrót to auta, który również oznacza wdrapywanie się pod górę. Wracając zauważamy też pomysłowość mieszkańców na przyozdabianie znaków drogowych.
Z Florencji jedziemy do Chianti – regionu znajdującego się w obszarze Toskanii, który słynie z porośniętych winnicami wzgórz i oczywiście samego wina. Zbliżamy się do granic pierwszej wsi regionu i widzimy ciekawą tabliczkę – „wieś wolna od GMO”. Darujemy sobie największe Greve In Chianti, przewodniki twierdzą, że nie ma tam nic ciekawego i jedziemy do Panzano In Chianti, w którym polecono nam restaurację. W restauracji … wybieram … a D. …. Jedzenie jest bardzo dobre, ale wczorajszej kolacji w Lucce nie dorównuje. Teraz czas na kupno jakiegoś dobrego wina. Wiele sklepów winnych w regionie zaprasza tabliczką „darmowa degustacja”. Decydujemy się zajrzeć do miejsca o przemyślanej marketingowo nazwie „Academia del Buon Gusto” i dołączamy do grupy degustujących. Magik za ladą – Stefano wręcz poetycko opowiada o każdym winie, np. porównując je do książki ale też dobrze opisując jego skład. Podaje nam kieliszki a na moją odmowę spowodowaną tym, że sporo drogi przed nami mówi, że ma inną filozofię jazdy – „a glass of Chianti Classico to enjoy the route”.
Najbardziej znane w regionie wino to Chianti Classico wyprodukowane w min. 75% ze szczepu Sangiovese. Stefano sprzedaje w swoim sklepie tylko takie wina, jednak mimo ścisłych reguł produkcji okazują się zupełnie różne w smaku. Decydujemy się na Cronosa składającego się w 100% z Sangiovese, który według D. będzie idealny do dziczyzny ze względu na swój wędzony posmak. Płacimy, robimy pamiątkowe zdjęcie ze Stefano i ruszamy dajel.
Następnie udajemy się do Castellina In Chianti. Miasteczko zachowuje swój średniowieczny klimat dzięki budynkom z kamienia, których jest pełno. Przechadzamy się po uliczkach i przechodzimy tunelem biegnącym obok murów miasta. Wstępujemy też do sklepu, w którym drewnianą kupujemy deseczkę do krojenia, która jest dodatkowo impregnowana toskańską oliwą. Oliwa z Toskanii to kolejny regionalny produkt, który próbujemy. Jest tłoczona z oliwek na zimno i ma bardzo charakterystyczny gorzkawy posmak. Można polać nią różne produkty (chleb, paluszki grissini, sałatę) i od razu nabierają one dodatkowego smaku.
Podróżujemy krętymi drogami Chianti podziwiając winnice, cyprysowe aleje i samotne toskańskie domy. Trasa, którą jedziemy okazuje się również być miejscem rajdu Coppa del Chianti Classico (http://www.chianticup.it/35%5E_Coppa_del_Chianti_Classico.html) – od Croce Fiorentina do Molino Di Quercegrossa.
Dojeżdżamy do Sieny i parkujemy przed miastem, najbliżej jak się da od Zona traffico limitado. W Sienie strefa jest monitorowana, więc mandat murowany dla każdego, kto z obcą rejestracją wjedzie do miasta. W Toskanii praktycznie każde miasto mieści się na wzgórzu i nie inaczej jest w przypadku Sieny. Wchodzenie powoli zaczyna męczyć, ale nie poddajemy się. Dochodzimy do katedry i na miejscu okazuje się, że bilety będą droższe niż opisywał przewodnik, ponieważ trafiamy na dni, w których odsłonięta jest posadzka. Dzieje się to rzadko – zaledwie przez kilka dni w roku, dlatego nie narzekamy, kupujemy bilety i idziemy do środka. Posadzka w niektórych miejscach jest bardzo starta, dlatego nie dziwimy się, że nieczęsto ją pokazują. Przedstawia przeróżne sceny i zachwyca szczegółowością. Sama katedra ma charakterystyczne wnętrze pomalowane w biało granatowe paski. Podoba się nam także bogato zdobiony barokowy sufit biblioteki oraz ręcznie malowane dzieła umieszczone w gablotach.
Przechadzamy się jeszcze po Sienie na przemian schodząc i wchodząc pod górę. Oglądamy ratusz, fontannę i średniowieczne mury miasta. Siena ma bardzo spójną architekturę, przez co sprawia wrażenie, że jesteśmy w mieście nie z naszych czasów. Spotykamy się też z przystrajaniem dzielnic w różne flagi – ponoć to częste u Włochów, że mocno identyfikują się z miejscem, w którym mieszkają. A już zwłaszcza w trakcie zawodów (wokół miasta odbywają się wyścigi konne, w których każda dzielnica ma swojego reprezentanta).
Spotykamy się reliktem przeszłości – pomieszczeniem z publicznymi automatami telefonicznymi.
Przedostatni punkt przelotowy dzisiejszego dnia to Monteriggioni. Kto grał w Assasin’s Creed II ten zapewne kojarzy to średniowieczne miasteczko otoczone murem, na końcu którego znajduje się Villa Auditore. Miasteczko znajduje się na wzgórzu i z pozoru wygląda na identyczne jak w grze.
Po przejściu przez mury trafiamy do średniowiecznego miasteczka w którym wszystkie budynki zbudowane są z kamienia. Wrażenie jest fantastyczne – jakbyśmy się znaleźli wewnątrz twierdzy.
Wychodzimy na mury i przechodzimy krótką kładką, która pozwala nam podziwiać widok na typowy toskański krajobraz.
<<zdjęcie typowy toskański krajobraz>>
Decydujemy się obejść całe miasteczko. Na jego przeciwległym końcu okazuje się, że żadnej willi tam nie ma. Była ona jedynie wymysłem autorów gry. Ale jest za to druga kładka przy murze. Wracamy na główny plac i wchodzimy do jedynej otwartej restauracji, gdzie raczę się aromatycznym americano a D idzie kupić wino na wieczór. Spotykamy się chwilę później, w momencie gdy słońce oplata miasto złotym światłem.
D kupiła wino uznawane za ojca Chianti Classico – … Tak więc ruszamy dalej – do Localita San Benedetto, gdzie mamy nocować w typowym toskańskim domu. Niestety dojazd okazuje się kłopotliwy – nawigacja kieruje nas źle. Drogowskazy pokazują, że chyba mamy zły adres na potwierdzeniu rezerwacji, bo w Localita San Benedetto nie ma willi, której szukamy. Lokalsi też nie bardzo potrafią nam pomóc. Nie pomaga też to, że zrobiła się już noc. Przez telefon właścicielka nie potrafi nam za bardzo wytłumaczyć jak dojechać do jej willi. Decydujemy się na wypróbowanie nawigacji online od Google’a i trafiamy w końcu na miejsce. Po blisko godzinie błądzenia. Miejsce, w którym mamy spać ma o tej godzinie dość mroczny klimat. Stare drewno i mury mają bardzo charakterystyczny zapach. Do tego kamienna posadzka, od której bije chłód. Za to powietrze jest bardzo czyste. Padamy ze zmęczenia, więc szybko idziemy spać.
1 września 2014 Tagi: florencja, mazda, mazda mx-5, monteriggioni, toskania, włochy Wyprawa: Kabrioletem przez Włochy