Przełęcz Stelvio – od strony Sondrio
Rzadko wracamy w te same miejsca. Jeśli już tak robimy to albo wyjątkowo nam się podobało, albo doświadczenie było niepełne. W przypadku przełęczy Stelvio obie rzeczy są prawdziwe. Pierwszy raz przyjechaliśmy na Passo dello Stelvio 8 lat temu. Zrealizowaliśmy wtedy szalony plan i kupiliśmy 14 letnią Mazdę MX-5, żeby przejechać nią połowę Włoch. Piękne czasy. Ale dzisiaj nie jest ani trochę gorzej.

Wyjeżdżając na Stelvio pod koniec sierpnia spodziewaliśmy się dobrej pogody i ładnych widoków. Niestety, już na dole padało i z daleka widać było, że góry schowane są za chmurami. Na szczęście im wyżej wyjeżdżaliśmy tym było lepiej. Góry momentami wyłaniały swe czubki spoza miękkich obłoków, powodując u nas eksplozje radości i opad szczęki gdy odsłoniły się na dobre. Jednak były to jedynie momenty. Praktycznie cały zjazd odbywał się we mgle i od strony Sondrio prawie nic nie widzieliśmy.

Dziś jest okazja, żeby spróbować ponownie. Z tą różnicą, że jedziemy od drugiej strony, czyli od Sondrio. Pełni pokory ruszyliśmy, nie licząc na wiele, zwłaszcza, że dwa dni temu instagramowy profil przełęczy Stelvio pokazywał drogę całkowicie pokrytą śniegiem. Na szczęście pogoda okazuje się być łaskawa i niebo jest pozbawione jakiegokolwiek obłoku. Czujemy się jak dziecko słońca z tej bajki, w której jego obecność rozganiała wszystkie obłoki.






Doświadczenie jest zupełnie inne. Od strony Sondrio dużo się dzieje. Mamy serię ładnych i powtarzalnych serpentyn, potem przerwę na dość prosty odcinek, potem znów zakręty. Wszystko w otoczeniu monumentalnych gór, wodospadu i kilku budynków. Zaledwie część kojarzymy z poprzedniego wyjazdu. Pięknie tu jest.






Drogę podczas podjazdu mamy dość pustą. Chwilę później okazuje się co jest tego przyczyną. Nieopodal szczytu przełęczy Stelvio stajemy w korku, spowodowanego wypadkiem. Okazuje się, że zderzyło się Porsche Cayman i dwa Jaguary F-Type. Szkoda. Właśnie wjeżdżają na lawety, więc niedługo ruszymy.



Na szczycie passo dello Stelvio spotykamy kilka mułów testowych od BMW, które są średnio skutecznie zamaskowane. Od razu widać, ze to seria 7.










Robimy sobie pamiątkowe zdjęcie pod tablicą Passo dello Stelvio. Tym razem ledwo już widać napis, bo tyle jest tu naklejek (dorzucamy też swoją!). 8 lat temu było tego znacznie mniej. Spod szyldu kierujemy się do restauracji osadzonej nieco wyżej. Zupełnie zignorowaliśmy to miejsce poprzednim razem. Zapewne stwierdziliśmy, że stamtąd i tak nic więcej nie zobaczymy.




Tymczasem widok z tarasu restauracji okazuje się być świetny. Idealnie widać wijącą się nitkę drogi i serię ciasnych serpentyn, a za nimi piętrzące się lodowce. Postanawiamy zjeść tu obiad, który okazuje się całkiem przyzwoitym tyrolskim jedzeniem. No i kawusia. Tak, to idealny spot na kawusię.





Dobra pogoda przyciąga petroheadów, chcących przewietrzyć swoje zabawki. Ciężko zliczyć ilość Porsche, jakie widzimy na tej trasie. Trzeba przyznać, że doskonale komponują się z górskim krajobrazem.











Spotterskim hitem był Ferrari 308 GTB na czarnych blachach z pomarańczowym napisem ROMA. Takie rejestracje wydawano we Włoszech w latach 80′ co może sugerować, że Ferrari nie zmieniło właściciela od nowości, albo pozostało w rodzinie.









Przełęcz Stelvio była dla nas dziś wyjątkowo łaskawa. Przejrzyste niebo zapewniło nam zapierające dech w piersi widoki (podobnie jak wysokość) i dopisały ciekawe samochody, przy jednocześnie niezbyt dużym ruchu. Takich przejazdów życzymy wszystkim czytelnikom! Praktyczny artykuł o przełęczy Stelvio napisaliśmy już wcześniej, więc polecamy zajrzeć tutaj, jeśli się wybieracie.












Obiecany film z przejazdu przez przełęcz Stelvio:
12 września 2022 Tagi: alpy, bmw f30, fp-droga, góry, przełęcz, stelvio, włochy Wyprawa: Wybrzeże Liguryjskie i Lazurowe oraz Alpy