Turyn – Genua
Chcesz wesprzeć naszego bloga? Postaw nam wirtualną kawę!
W drodze do Genui zahaczamy o Saluzzo. Urocze średniowieczne miasteczko. Trochę bolą nas stopy od wystających kamieni, ale wspinać się warto. Miejsce spokojne i zupełnie nie spaczone nową architekturą czy brzydkimi szyldami. Zwiedzamy katedrę, kościół? I przyglądamy się z zewnątrz willi?. Na komiec siadamy w malutkiej kawiarence, żeby zregenerowć siły.
Udajemy się do Alby. Głównie w poszukiwaniu wina, które zaboerzemy do Polski. Wszędzie reklamy jednego z najsłynniejszych win włoskich – Barolo. My jednak szukamy czegoś z nieco niższej półeczki. Na szczęście trafiamy do sklepu, w którym uczynny sprzedawca (norma w tym kraju) z pełnym zaangażowaniem opowiada nam o blisko dziesięciu butelkach. Oczywiście Pan nie przejmuje się, że niewiele rozumiemy po włosku, ale przynajmniej stara się mówić wolno. Wybieramy Nebiolo i wracamy do auta. Po drodze kupujemy słodycze imitujące kulki trufli. Niestety niedobre. Właśnie, trufle – ponoć Alba z nich słynie i warto się przejść w październiku między straganami, żeby poczuć ich woń. Może kiedyś…
Wyjeżdżamy z Alby w kierunku Genui. Opuszczamy Piemont i wkraczamy do Ligurii. Jest coraz cieplej, wręcz upalnie. Na szczęście powiew wiatru w trakcie jazdu skutecznie pozwala nam się ochładzać. Wjeźdżamy na trasę prowadzącą tuż nad morzem i decydujemy się na krótki postój w Arabbie. Tylko po to, żeby spędzić chwilę na plaży. Mimo sporej ilości ludzi spokojnie znajdujemy miejsc na rozłoźenie gratów. Plaże w Ligurii są kamieniste i ciężko się po nich stąpa. Ale za to woda jest bardzo czysta i ciepła.
Nasze wakacje to jednak nie plażowanie a podróż, więc po godzinie zbieramy się i pędzimy w kierunku Genui. Jazda po tym miescie okazuje się koszmarem. 2-3 pasy ruchu w jedną stronę. Plus dodatkowy pas z prawej do skręcania, jak się okazuje później. Ale dla Włochów to nie problem skręcić w prawo z innego pasa. To nie problem zajeżdżać sobie drogę. Klakson – narzędzie komunikacyjne, którego sygnał wynika z sytuacji. Piiip – jak jedziesz! Piiip – cześć! Piiip – wjeźdżaj przede mnie. I tak cały czas, aż głowa pęka. Po krótkiej ale męczącej jeździe docieramy do osiedla kamienic. W jednej z nich będziemy dziś nocować. Naszym gospodarzem jest Rita – urzędniczka na emeryturze, która udostępnia pokój w swoim mieszkaniu. Rita wita nas z espresso, wyjmuje mapę i pokazuje co zobaczyć i gdzie zjeść. To jest duży plus nocowania u mieszkańców – mają mnóstwo ciekawych rad związanych z miastem. Dowiadujemy się też nieco o sytuacji we Włoszech – dużym bezrobociu i ogromnej dziurze budźetowej.
Zwiedzanie Genui zaczynamy od głównej ulicy z secesyjnymi kamienicami i kolorowymi neonami w starym stylu.
Przechodzimy przez Piazza Ferrari i podziwiamy z zewnątrz pasiasty kościół San Lorenzo. Niestety jest już późno, więc idziemy na kolację. Trafiamy do restauracji Le Rune polecanej przez Ritę jako miejsce, gdzie można zjeść prawdziwe pesto genovese. I tam właśnie jest – pasta z pesto to danie wręcz boskie w smaku a makaron aż pływa w tym sosie. D. miała dobry pomysł. Ja z kolei skusiłem się na carpaccio wołowe (black angus) z czarną truflą. Też nie narzekałem. Na koniec pani zaproponowała limoncello – trunek często pijany przez Włochów po posiłku. To słodki likier cytrynowy o mocy zbliżonej do 40%. Zdecydowanie nie mój typ. Po kolacji idziemy też do Bocadese – malutkiej wioski rybackiej wchłoniętej przez Genuę. Ponoć to jedno z nielicznych miejsc gdzie można nocą zejść do morza. I faktycznie. Przez około 4 km wszystkie zejścia na plaże są zamknięte. Gdy docieramy na miejsce okazuje się, że ilość ludzi spragnionych dostępu do wody jest wręcz przytłaczająca. Znajdujemy wolne miejsce na kamieniach i popijamy przez chwilę Lambrusco.
29 sierpnia 2014 Tagi: alba, arabba, genua, liguria, mazda, mazda mx-5, piemont, saluzzo, włochy Wyprawa: Kabrioletem przez Włochy