Genua – Lukka
Na poranek zostawiliśmy sobie zwiedzanie cmentarza Staglieno w Genui. Jak zawsze czas nas goni więc pijemy szbkie espresso zrobione przez Ritę (Włosi to jednak lenie – wszelkie wygodne wynalazki typy Tassimo czy Nespresso znajdują się prawie w każdym domu). Po kilkunastu minutach poruszania się przez jeszcze dobrze nieobudzoną Genuę jesteśmy pod cmentarzem. Parkujemy na praktycznie pustym parkingu i idziemy zwidzać. Pomniki jakie oglądamy są wykonane bardzo szczegółowo – nawet koronka na huście jest ładnie wyrzeźbiona i przedstawiają albo sceny z życia pochowanych albo różne niebiańsko piekielne wizje. Większość pomników pochodzi z przełomu XIX i XX wieku. Można odnieść wrażenie, że sporo rzeźb było wykonanych przez tego samego artystę, albo to pewna moda lub snobizm i megalomania przyczyniła się do wykwitu artystycznych pomników. Cmentarz niestety jest bardzo zaniedbany. Na pomnikach pełno jest kurzu a niektóre aleje są zamknięte przez spadające fragmenty tynków. Szkoda, że miasto nie dba o pomnik, bo zgadzamy się z przewodnikami – Staglieno jest ładniejszy od Père Lachaise. Jest też tak wielki, że po półtorej godziny chodzenia i zwiedzeniu zaledwiedwóch pięter rezygnujemy i wracamy do auta. Teraz aut jest już na parkingu pełno. Genua wstała.
Z Genui wybieramy się do Camogli, kolejnego miasteczka nad Morzem Liguryjskim. Ludzi tu jest pełno i wyraźnie widać niedostatek miejsc do opalania. Plażowicze kładą się nawet na betonowych posadzkach jeśli brakuje dla nich miejsca na malutkiej kamienistej plaży. Próbujemy bardzo dobrej, świeżo pieczonej foccacii – pomidorowej i serowej, którą kupujemy w lokalnej pierarni.
Jedziemy do La Spezii skąd korzystając z trzech rodzajów transportu chcemy zobaczyć dwa spośród pięciu miasteczek określanych jako Cinque Terre. Na idziemy, a raczej biegniemy (i to w takim tempie, że zwiało mi kapelusz) do autobusu, który ma nas zawieźć do Portovenere. W autobusie ścisk jest spory. Głownie przez młodzież chcącą skorzystać z ostatnich dni wakacji – widać to po strojach plażowych czy piłkach do siatkówki. Przez ten ścisk niektórzy z lokalsów nie są nawet w stanie wyjść na czas,więc muszą jechać do kolejnego przystanku. W Portovenere ludzi jest mnóstwo, ale nie mamy czasu na zwiedzanie miasta, więc szybko szukamy promu, który nas przetransportuje do Manarolli. Rejs nie trwa długo i przez chwilę nie zdradza tego, co zaraz zobaczymy – ukrytego za skałami Riomaggiore.
Podziwiamy miasto i robimy zdjęcia a następnie płyniemy do Manarolli. Tu wysiadamy i przedzieramy się przez tłumy turystów. Podobnie jak w Camogli, każde płaskie miejsce jest wykorzystane przez plażowiczów. Staramy się wspiąć jak najwyżej, żeby popodziwiać widoki. Docieramy na górę skąd możemy objąć wzrokiem i aparatem prawie całe miasto.
Po kilku fotografiach obracamy się i naszym oczom ukazuje się cmentarz. Nie spodziewaliśmy się go tu, w tym turystycznym ośrodku. A przecieź Manarola jest jak każde miasteczko, tu też żyją i umierają ludzie.
Z Manarolli wracamy pociągiem bzpośrednio do La Spezii a następnie na koniec dnia udajemy się do Lukki. Termin tym razem napięty bo za meldunek po 19:30 trzeba dopłacić 10€, więc jedziemy autostradą. Opuszczamy tym samym Ligurię i wkraczamy do Toskanii. Szybko docieramy do Lukki i meldujemy się w starej ale świetnie zadbanej willi, której górne piętro służy za hotel. Oprócz wyjaśnienia zasad pobytu pani zostawia nam mapę i dwie wizytówki informujące o tym gdzie warto w mieście zjeść. Przed wyjściem pijemy kawę i przeglądamy książki na półce – historię Lukii oraz przewodnik turystyczny po Włoszech z 1930 roku. Autorstwa naszych ulubionych z Touring Club Italiano.
Nasza willa mieści się około 10 kinut piechotą od średniowiecznych murów obronnych miasta. Tych samych po których jeździł prezenter z Top Gear. Chodzimy po mieści i podziwiamy katedrę. Z miejsca słychać i widać, że lubią tu dobrą muzykę. Często ze sklepików docierają dźwięki operowe – za pewne za sprawą tgo, że w Lucce urodził się Puccini. Plakaty na murach zapowiadaja koncerty Marianne Faithfull i Billa Crozby’ego. A gdy docieramy do rynku, słyszymy Songbook Chrisa Cornella. Na tym rynku zresztą też jest niesamowita wystawa klasyków motoryzacji. Wśród eksponatów najciekawiej prezentują się Ferrari 277 GTB i Bugatti Type 13. Nie zabrakło starych modeli Bentleya, Rolls-Royce’a, Itali i innych.
Chodzimy jeszcze chwilę po mieście i szukamy dębowej wieży. Udaje nam się ją namierzyć, ale niewiele widać o tej porze. Nic straconego, wrócimy jutro. Czas na kolację, więc decydujemy się na polecaną w willi Tratorię u Leo. Tratoria to knajpa z domowym jedzeniem więc ze sporymi oczekiwaniami udajemy się do niej. Niestety – nie ma miejsc. Ale możemy poczekać 10-15 minut. U progu wita nas Leo i proponuje szklaneczkę wina. Oczywiście przyjmujemy propozycję. Siedząc na ławeczce sączymy wino i obserwujemy jak wszyscy pracują w pocie czoła – kelnerzy, kucharki widziane przez okienko i sam szef. Po chwili zwalnia się stolik i moźemy wybrać dania. D. wybiera ravioli w sosie bolońskim a ja tagliatelle z borowikami. Dania są wysmienite. Prawdziwe jajeczne makarony, sos boloński z winnym posmakiem i te grzyby!
Obok nas głównie Włosi – rozgadani, roześmiani i jedzą w najlepsze. W tratorii jest gwarno i tłoczno ale to tylko dodaje klimatu temu miejscu. Po kolacji wracamy do willi zauroczeni Lukką. Dobrze, że jeszcze tu wrócimy.
31 sierpnia 2014 Tagi: camogli, cinqueterre, cmentarz, genua, lukka, manarola, riomaggiore, staglieno, toskania, trattoria, włochy Wyprawa: Kabrioletem przez Włochy