Z Tokaju do Egeru
Chcesz wesprzeć naszego bloga? Postaw nam wirtualną kawę!
Dzisiejszy dzień zapowiada się spokojnie. Mamy do pokonania niewiele ponad sto kilometrów a po drodze spróbujemy jedynie zajrzeć do Szerencsa na festiwal czekolady. Około 10 rano zaczynamy pakować rzeczy do samochodu a chwilę później przyjeżdża Ákos. Rozliczamy się więc za nocleg, degustację i kupujemy karton Tokaju Myrtus. Dobrze, że wcześniej nastawiliśmy się na to, że kupimy przynajmniej 6 butelek wina i przygotowaliśmy miejsce w bagażniku. Inaczej byłoby ciężko, bo przestrzeń ładunkowa w MX-5 nie jest zbyt pokaźna.
Podjeżdżamy pod Szerencs, a dokładniej pod miejsce gdzie odbywa się festiwal czekolady i na nieszczęście okazuje się, że trzeba kupić całodniowy bilet, żeby wejść na festiwal. Nie chcemy tego, bo nie mamy zamiaru spędzić całego dnia w Szerencsu, więc rezygnujemy z próbowania węgierskiej czekolady. Udajemy się dalej, w kierunku Egeru. Zatrzymujemy się jeszcze w połowie drogi, w Miszkolcu, ale nie po to, żeby wykąpać się w skalnych basenach (to czeka nas dopiero w Budapeszcie) a napić się kawy. Zaraz po zaaplikowaniu kofeiny wsiadamy w auto i jedziemy dalej.
Najciekawszy punkt dzisiejszej trasy to Góry Bukowe. Jest to umieszczona pośrodku lasu kręta droga, czyli to, co MX lubi najbardziej. Początkowo mamy wrażenie, że teleportowaliśmy się do Tyrolu, bo pensjonaty przypominają charakterystyczne dla tamtego regionu zabudowania. Przy ośrodkach jest sporo piechurów i samochodów, ale niewiele dalej droga robi się praktycznie pusta. Światła jest niewiele, jedynie poszczególne promienie słońca przebijają przez gęste korony drzew. Klimat a’la wczesne części Need for Speed.
Do Egeru dojeżdżamy w porze obiadowej i pierwsze co robimy po zameldowaniu się w hotelu to szukamy miejsca na obiad. Chwila krążenia i znajdujemy miejsce z obiecująco wyglądającymi naleśnikami. Naleśniki z gulaszem z drobiu, wieprzowiny i wątróbki okazują się bardzo smaczne i ogromne, podobnie do dań, które jedliśmy wczoraj. Nauczeni doświadczeniem z dnia poprzedniego nie zamówiliśmy już żadnych zup ani przystawek. Świetnym uzupełnieniem okazał się sok wiśniowy, zupełnie niepodobny do kartonowych podróbek, które można kupić w Polsce. Smakuje raczej jak sok robiony przez babcię. Warto zapamiętać, że w przypadku soków ceny w kartach są za 100ml, a w tym przypadku dostaliśmy je w szklankach 200ml.
Wieczorem mamy zamiar udać się do skupiska piwniczek z winami, ale póki co spędzamy czas na zwiedzaniu miasta. Zbyt dużo do zwiedzania tu jednak nie ma. Ot rynek główny, minaret albo zamek. Wchodzimy na minaret, żeby zobaczyć panoramę miasta. Jest dość ładna, dachy są osłonięte głównie czerwoną dachówką, jednak poziomem zadbania i powtarzalności nie umywa się póki co do czeskiego Mikulova.
Wieczorem udajemy się do Doliny Pięknej Pani (Szépasszony-völgy) – miejsca, gdzie można pokosztować różnego egerskiego wina. Zanim udaje nam się dojść do celu zauważamy, że to miejsce przyciąga sporo turystów. Razem z nami w podobną stronę zmierza sporo osób. Dolina Pięknej Pani to miejsce gdzie kilkanaście piwniczek z winami stoi obok siebie i są one ułożone w kształcie litery „U”. Spodziewaliśmy się, że w każdej serwowane będzie inne wino, które produkuje właściciel przybytku. Okazuje się, że jest zupełnie inaczej. W każdej piwniczce można kupić praktycznie te same, przemysłowo produkowane wina. Próbujemy większości z nich, nie zapominając o popularnym w naszym kraju Egri bikavér. Dolina niezbyt przypada nam do gustu. Panuje na niej festyniarski wręcz klimat. Przypomina raczej lokalną imprezownię, niż miejsce, w którym pokosztować tutejszych win. To wrażenie potęguje się gdy zauważamy, że pomiędzy piwniczkami jest też cyrk, być może po to, żeby było gdzie dzieci zostawić.
23 sierpnia 2015 Tagi: eger, góry bukowe, kręta droga, mazda, mazda mx-5, węgry, wino Wyprawa: Drogą węgierskiego wina i folkloru